Jak podróżować bezpiecznie

Jeszcze nigdy mnie w podróży nikt nie okradł (odpukać w niemalowane, splunąć przez lewe ramię – co by nie kusić losu…) Mimo, że nagminnie gubię rzeczy w swoim otoczeniu, które potem odnajduję w najdziwniejszych miejscach (szczotka do włosów znajduje się pod łóżkiem, klucze w butach, a ładowarka do telefonu w szufladzie z bielizną), to jednak dokumentów, portfela, pieniędzy i wszelkich innych niezbędnych w podróży rzeczy pilnuję jak oka w głowie. Oto kilka rozwiązań, które stosuję jeżdżąc po świecie, a które jeszcze mnie nie zawiodły:

 

ZAWSZE WIEM GDZIE JEST MÓJ PASZPORT

Dotychczas miałam tylko jeden przypadek, gdy myślałam, że zginęły oba paszporty – mój i Bogdana. Było to w roku 2013, w Alicante. Po przyjeździe do hotelu, zorientowaliśmy się, że oba nasze dokumenty zniknęły. Był krzyk, telefony na lotnisko i panika; na szczęście znalazły się jakoś na podłodze wynajętego auta. 

Poza tym zawsze wiem, gdzie chowam paszport – lub dowód osobisty, jeśli akurat go używam. Nie przeszkadza mi to panikować, gdy nie ma go w jednej z dwóch możliwych kieszeni, oczywiście. Ale zwykle upewniam się, że schowane są bezpiecznie – najlepiej w kieszeni zapinanej na zamek, czy to w torbie, czy w kurtce. 

 Powyżej: Paszport to najważniejszy dokument w podróży. Warto zrobić jego kserokopię, którą można zabrać ze sobą, w razie jego zguby czy kradzieży. Fot.: Monika Szostek

NIE NOSZĘ PRZY SOBIE DUŻEJ ILOŚCI GOTÓWKI

Jeśli nie muszę. Zwykle używam karty – wolę stracić te kilka Euro na kursie banku niż nosić plik banknotów. Zresztą, w Europie banki oferują stosunkowo korzystne kursy walut – warto to sprawdzić przed wyjazdem. Jeśli już muszę wziąć gotówkę, wtedy rozkładam małe jej ilości w różnych miejscach. Część mam w portfelu, część w walizce, część w kieszeni, część w etui telefonu… W ten sposób, nawet jeśli jedna „porcja” pieniędzy zginie czy zostanie skradziona, jest spora szansa, że reszta się uchowa. 


Powyżej: Zawsze wolę mieć przy sobie śladowe ilości gotówki... Starcza na drobne zakupy, a zmniejsza ryzyko straty wszystkich pieniędzy! Fot.: Monika Szostek



PILNUJĘ BAGAŻU

Niemal obsesyjnie pilnuję toreb, w której znajdują się ważne rzeczy, szczególnie w tłumie. Nie ma nic łatwiejszego dla potencjalnego złodziejaszka, aby rozpruć plecak w zapchanym autobusie, szczególnie jeśli trzymamy ten plecak na plecach, poświęcając naszą uwagę konwersacji lub sprawdzaniu mapy. Dlatego mój „bagaż podręczny” zawsze trzymam na widoku, najlepiej z przodu, gdzie mogę z łatwością zauważyć jakiekolwiek podejrzane manipulacje z nim związane. Jak dotąd – działa. 

NIGDY NIE POKAZUJĘ GDZIE TRZYMAM PORTFEL/DOKUMENTY/GOTÓWKĘ

Wyjmowanie rzeczy w miejscach publicznych i pokazywanie całemu światu, że w bocznej kieszeni trzymam portfel, a w nim 100 czy 200 Euro wraz z paszportem to naprawdę nie jest dobry pomysł. Czasami kieszonkowcy potrafią upatrzeć sobie ofiarę, podążyć za nią, np. w metrze czy restauracji, po czym przy sposobnej okazji – zwinąć zamierzony łup. Dlatego zwykle trzymam w kieszeni lub w torbie drobne – zazwyczaj nie więcej niż 20 Euro, którymi mogę płacić za drobne zakupy, takie jak woda czy bilety wstępu. W ten sposób nie ujawniam, gdzie trzymam cenniejsze rzeczy, ani nawet że w ogóle takie mam.


NIE ZABIERAM W PODRÓŻ KOSZTOWNYCH RZECZY

Nie pakuję np. cennej biżuterii. Czy to przez nieuwagę, czy przez kradzież, wartościowe rzeczy łatwo stracić. Lepiej zostawić je w domu niż martwić się o nie na wakacjach. Oczywiście, czasami nie możemy sobie odmówić zabrania czegoś z takiego czy innego powodu; wtedy być może warto zamknąć rzeczy w hotelowym sejfie czy oddać do depozytu w recepcji. 


NIE ZAPUSZCZAM SIĘ W NIEBEZPIECZNE MIEJSCA

Kierując się instynktem, unikam miejsc potencjalnie niebezpiecznych. Mimo, że uwielbiam zwiedzanie bocznych uliczek i odosobnionych miejsc, zawsze staram się upewnić, że nic mi tam nie grozi. Istnieją dwa główne rodzaje ryzyka w podróży: pierwsze to samo miejsce, drugie to ludzie. Zanim wejdę na klif, wolę upewnić się, że nie występuje ryzyko osunięcia. Zanim skoczę do morza, upewniam się, że nie nadzieję się na podwodne skały, ostre jak brzytwa. Przed wyjściem w góry, szczególnie w gorący dzień, upewniam się, że mam wystarczająco dużo wody ze sobą i że się nie zgubię. 

 Powyżej: Nie ma to jak zwiedzanie bocznych uliczek - czasami potrafią zaskoczyć... oby tylko zaskakiwały pozytywnie! Na zdjęciu - Cartagena; tu nie było się czego obawiać. Fot.: Monika Szostek

I, co najważniejsze, jeśli widzę podejrzanie wyglądających osobników w mniej znanej dzielnicy miasta, którzy poświęcają mnie lub moim bagażom stanowczo zbyt dużo uwagi, zawracam czym prędzej do przyjemniejszych rejonów. Zawsze czytam o miejscu, do którego jadę i na przykład unikam nielicencjonowanych taksówek. W najlepszym razie kierowca nie będzie wiedział gdzie jechać lub policzy wyższą taryfę. W najgorszym – dowolny fantastyczny scenariusz obowiązuje. 

NIE UPIJAM SIĘ W PODRÓŻY

Szczerze mówiąc, ja w ogóle konsumuję niewiele alkoholu. Ale jak już mam ochotę na kieliszek wina (czy też dwa), zwykle częstuję się nim wieczorem w hotelu, w miejscu, które jest relatywnie bezpieczne i komfortowe. Nie znaczy to, że w gorący dzień nie można się napić zimnego piwa w lokalnej knajpie. Rzecz jednak w tym, aby nie przesadzać, bo po prostu można się nieźle pogubić!

 Powyżej: W świetnym humorze, po dniu spędzonym na gorrącej plaży, w lokalnej knajpce, z wielkim kuflem wspaniale schłodzonego piwa San Miguel. Było to w roku 2008 na Teneryfie - a pora i miejsce odpowiednie!

SZANUJĘ LOKALNE ZWYCZAJE

I znów powtarzam – zwykle czytam o miejscu, do którego jadę przed podróżą. Zwykły przewodnik może nam podać wystarczająco dużo informacji o lokalnych zwyczajach, o tym, co wypada, a co nie. Może nas to często uratować przed kłopotami, szczególnie gdy w grę wchodzą obrzędy religijne, dni świąteczne czy zachowanie w niewielkich, tradycyjnych wioskach, gdzie miejscowi nie przywykli zbytnio do turystów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty